Inność jest atrakcyjna
Druga połówka. Nadal często tak się mówi na żonę, męża, partnera, ukochaną.
Czasami ludzie mówią nawet: lepsza połówka…
I to prawda? Jak się zakochamy, to jesteśmy tymi drugimi połówkami jabłka, pomarańczy?
Nie… Nie jesteśmy. Bardzo mi przykro, ale nie jesteśmy. Czasem chcielibyśmy być. To jest mit, który pochodzi jeszcze hen, z antyku, od Platona. W końcu to jego koncepcja, że bogowie stworzyli człowieka z dwoma głowami, czterema rękami, czterema nogami. No ale uznali, że jest za bardzo idealny, więc go podzielili. A jak go podzielili, to te dwie połówki zaczęły się szukać. I jak się znajdą, to są szczęśliwe. A jak się nie znajdą, to…
Faktycznie jest tak, że jak ludzie są podobni, mają podobne temperamenty, zainteresowania, wartości, to jest im łatwiej razem żyć?
Musi być jakaś baza wspólnych wartości, bo inaczej jest bardzo ciężko razem żyć. To akurat jest dowiedzione badaniami, że te pary, gdzie jest duża dysproporcja wieku – 20, 40 lat, jest duża różnica kultur – ktoś jest z Azji, inny z Europy, częściej się rozpadają. To nie znaczy, że te pary nie mają szans. To znaczy, że muszą wykonać więcej pracy nad związkiem, żeby to jakoś uwspólnić. Ale tak czy inaczej – jakaś baza musi być, jakieś wspólne przekonania.
Żeby stworzyć szczęśliwy związek, sama miłość wystarczy? Czy musimy się zaprzyjaźnić?
No i dotykamy pytania: cóż to jest ta miłość? Na pewno potrzebne jest zakochanie, ten pierwszy impuls, ten dar od Boga. I to jest taka gwarancja na półtora roku. Ta gwarancja się kończy i trzeba się brać do roboty. I to też tak jest określane w fazach rozwoju związku, że na początku jest faza romantyczna. To jest to zakochanie, zauroczenie. Ale to nie jest jeszcze miłość. To jest raczej bardzo silna – jakbyśmy powiedzieli językiem psychologicznym – projekcja, a potocznie wyobrażenie, że ta druga osoba, z którą się spotkałem, da mi to, czego ja chcę. Ale to jest tylko moje wyobrażenie na jej temat.
I co? Mija półtorej roku i…
Rzeczywistość zaczyna skrzeczeć. Choć to półtorej roku to okres maksymalny, może wcześniej.
I próbujemy się nawzajem zmieniać?
Próbujemy zmieniać drugą osobę. Ale to oczywiście już zależy od temperamentu. Bo może być w związku tak, że ktoś się podporządkowuje.
I jest mu z tym dobrze?
Taka osoba zwykle nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś tłumi, że czegoś nie wyraża, że jakieś jej istotne potrzeby są niezaspokajane. Może to wynikać z tego, że na przykład wcześniej zawsze miała tak w domu – była tłumiona, dominowana, podporządkowana. I tak później funkcjonuje w związku. Tylko czy to będzie szczęśliwe życie? Tak naprawdę nie tego się przecież szuka w relacji. Takie związki oczywiście mogą trwać przez całe życie. Ale to nie jest życie w dobrostanie i w jakimś – nazwijmy sobie – szczęściu. To nie jest życie, które jest pełnią życia. Wówczas szuka się spełnienia gdzie indziej. Są zwykle przecież dzieci i często kobieta, która nie dostaje od męża tego, czego potrzebuje, otrzymuje dużo w relacji z dziećmi. U mężczyzny tym obszarem często jest praca. Ale w samej parze już tego spełnienia wówczas nie ma.
Warto próbować zmieniać tę drugą osobę?
Nie. Warto próbować zmieniać siebie. Bo jedyne, co można zmienić w związku, to siebie. Nie można zmienić partnera. No chyba że zmienić na inny model. Ale nie mogę go zmienić w takim sensie, że spowodować, żeby on się zmienił.
Ale to ja robię dobrze. To ja mam dobre wartości. Tak zwykle myślimy. I co z tym zrobić?
Mogę się nauczyć stawiać granice partnerowi, który ich nie respektuje. I mówić mu: „słuchaj, tak dalej nie jedziemy, to mi się nie podoba. Chcę, żeby w naszym związku było inaczej”. Na początku jest jakaś faza uzgodnienia, dyskusji. I czasem się udaje sprawić, by ludzie mogli ze sobą rozmawiać konstruktywnie. Biedą jest, jeśli nie umieją rozmawiać, konstruktywnie rozwiązywać różnicy zdań.
No właśnie. Zwykle jest tak, że nie słuchamy tej drugiej osoby, tylko każdy chce powiedzieć swoje. I w konsekwencji nic do nikogo nie dociera.
Bo ten mój żal, moje emocje są najważniejsze. Kłopot polega na tym, ze nie uwzględniamy uczuć drugiej strony. Że on/ona może czuć, przeżywać, doświadczać te same sprawy w zupełnie inny sposób. I z tego myślenia, że w związku zawsze ma być tak jednomyślnie, jednolicie wynika ta trudność z uwzględnieniem tego, że tak na dobrą sprawę mamy się różnić. Mężczyzna i kobieta różnią się płcią, to są dwa inne byty. Mają inne historie za sobą. Mają inne rodziny pochodzenia. Mają inne poglądy. Żeby być razem potrzebują wypracować wspólny obszar. A autonomia musi zostać. Inaczej stracimy siebie.
To co zrobić, by ta inność nie dzieliła, tylko łączyła?
Zgodzić się na nią – przede wszystkim. Po prostu zgodzić się na to, że on/ona ma inaczej. Przecież mamy kolegów, koleżanki, rodzinę i wiemy, że oni są różni. Czasem mówimy o wujku, ciotce, koleżance: ona tak ma. On tak zawsze… I uznajemy tę inność. Tylko wobec najbliższej osoby, w bliższej relacji wyzwala się takie pragnienie, że tu będziemy tacy sami.
Bo on jest mój. Ona jest moja…
Tak. I to jest trudne. Bo oczywiście są pewne sprawy istotne, w których warto się ze sobą zgodzić. W końcu jak są w parze, to mogliby się dogadać na parę rzeczy. Instytucja małżeństwa w pewien sposób to dogadanie się zakłada. Na przykład, że się ludzie nie zdradzają. Albo że są uczciwi. A już jeśli chodzi o pieniądze, dzieci – to przecież trzeba się dogadać. Ale i tak jest cała masa spraw, które nas różnią.
Jak skorzystać z tej inności? Można z tego zrobić atut?
Pewnie, że można. Ja uważam, że ta inność to jest coś takiego, co tak naprawdę ludzi przyciąga do siebie. Nikt nie chciałby tak naprawdę być ze swoim klonem w związku. Ludzie o podobnych temperamentach, ludzie tacy sami jak my rzadko kiedy się spotykają w związkach. To inność jest atrakcyjna. To inność nas pociąga: że on jest taki odważny, a ona taka ciepła. Ale jednocześnie i tak mamy takie głębokie pragnienie, żeby partnera przerobić na swoją modłę. I to jest paradoks bycia w związku. Bo myślimy, że to będzie gwarancją udanego życia.
Z biegiem czasu coraz więcej rzeczy nam się w tej drugiej osobie nie podoba, coraz więcej przeszkadza. Jak sobie z tym radzić?
Od rozczarowania do rozczarowania… Taki jest cykl. Ale to tylko część cyklu.
Każdy to przeżywa?
Tak.
Naprawdę?
Oczywiście. Na początku jesteśmy zakochani, oczarowani, a potem jesteśmy rozczarowani, bo jednak nie dostajemy tego w stu procentach, co zakładaliśmy. Czasem te zalety, które nam się na początku podobały – słabną, blakną i na plan pierwszy zaczynają wychodzić trudności. Ale to jest tylko pierwsza część cyklu. Bo potem mamy fazę urealnienia. Wiele par nie przechodzi do fazy urealnienia. Do tego, że mój mąż, żona, mój partner, partnerka, chłopak, dziewczyna nie da mi tego wszystkiego, czego się spodziewałem. Ja tego po prostu nie dostanę. Mogę to zaspokoić w inny sposób. Mogę dyskutować z nią/z nim na ten temat, jak to zrobić. Ale to już otwiera na refleksję, gdzie będę wiedział, ze już tego nie dostanę – z automatu, z wyobrażenia, z oczekiwania. O to chodzi w procesie urealnienia.
A jeśli nie dochodzi do tego procesu urealnienia?
Ludzie żyją razem, ale osobno. I to jest bardzo niesatysfakcjonujące. Albo się rozstają…
I co jest lepsze?
Nie wiem. Najlepsza jest praca nad związkiem. Żyjemy jednak w kulturze instant – ma być szybko: zupa z proszku, trzy minuty, zamieszamy i już jest. Podobnie myślimy o związku. Jak mi się tutaj nie udaje, to sobie zmienię. Jak to mówi popularne powiedzenie: tego kwiatu pół światu, więc szukam. Ale wtedy znowu zwykle cykl się powtarza: od oczarowania do rozczarowania.
To może ma pan jakąś radę, receptę na to, jak pokierować tym związkiem na początku, żeby później było dobrze?
To trudny temat. Bo w związku, tak jak w życiu, trzeba zmierzyć się ze stratą.
Stratą czego?
No właśnie tego, że: nie dostanę, tego, co chcę. Że to życie mnie rozczaruje. Że partner mnie rozczaruje. I jeżeli potrafimy przyjmować pewne straty, ograniczenia – to również przyjmiemy tę drugą osobę z tą jej niemocą, że ona nam też nie da tego, co ja sobie tam wyobrażałem. Z drugiej strony, wtedy ze związku możemy czerpać. Gdy przyjdzie faza urealnienia, to oczywiście będę wiedział, ilu rzeczy nie dostaję, ale też sobie uświadomię, ile dostaję. A zwykle dostaję więcej niż nie dostaję. Jeśli jest inaczej, to już jest toksyczny związek, z którego trzeba uciekać. Ale nie rozmawiamy dziś o uzależnieniach, przemocy, patologii, tylko mówimy o zwykłych ludziach.
No i co jest po tej fazie urealnienia?
Pojawia się kolejna: zgoda i akceptacja. I wdzięczność. Wtedy może nam się dobrze żyć.
To co? Gdy się zakochamy, mamy sobie powiedzieć: i tak się rozczaruję?
To jest bardzo dobry pomysł. I tak się rozczaruję. I tak jest gdzieś jakiś haczyk. Te motyle w brzuchu są cudowne. I z nich się można cieszyć, ale nie zapominając o rzeczywistości. Że tak, mamy gwarancję na półtora roku, a potem – będzie jakiś opór.
Ojej!
Życie to nie jest komedia romantyczna. Komedia romantyczna kończy się jak bajka: będą żyli długo i szczęśliwie. A w życiu – zaczną się perypetie…
Z Jarosławem Żukowski rozmawiała Agata Sawczenko.
Źródło: Kurier Poranny, 4.10.2019
fot.:status-media.com
Dodaj komentarz