Dwoje do poprawki
Tym razem będzie o seksie. O seksie po sześćdziesiątce, bo tyle lat liczą sobie Kay (Meryl Streep) i Arnold (kapitalny Tomy Lee Jones). Mają trzydzieści lat stażu, dzieci dawno poza domem, a oni zamiast używać życia, śpią w oddzielnych sypialniach. Problem w tej sferze, jest jak zwykle tylko sygnałem, że ich życie coraz mniej jest wspólne, a coraz bardziej osobne. Standard, chciałoby się westchnąć. Oto oko kamery skupia się na tej parze właśnie wtedy, gdy Kay postanawia zmienić sytuację i zawalczyć o swój związek, co jak się chwilę zastanowić, oznacza też – o resztę swojego życia.
Po nieśmiałych próbach kontaktów z Arnoldem, konstatuje, że tylko pójście na całość może ruszyć sprawę z miejsca. Zapisuje więc siebie i męża na tygodniową intensywną terapię małżeńską u jednej z amerykańskich sław w temacie, gdzieś nad oceanem. Reakcja Arnolda jest oczywista, ale został przyparty do muru – jego wejście na pokład samolotu jest oszołamiające!
Oglądając ten film miałem problem jak go określić. Reklamowany jako komedia, śmieszący w zapowiedziach oraz kilku pierwszych scenach, przejmuje jednak grozą, jaka wieje od małżeństwa z 30-letnim stażem, które na rocznicę ślubu obdarza się nową siecią kablowej TV.
W zasadzie nic na tym ratunkowym wyjeździe nie idzie dobrze, bo nie ma cudów. Arnold nie ma zamiaru poddać się terapii, na której trzeba gadać o seksie z żoną przy obcym facecie. Można też spojrzeć na sprawę też od tej strony: czy w tydzień da się odkręcić coś, co zakręcało się lat kilkadziesiąt? Więc historia nie idzie płynnie do przodu i jakoś ciężko dopatrzyć się przemiany bohaterów. Mimo tego, że terapeuta się dwoi i troi i jak rzadko kiedy na ekranie jego robota pokazana jest pozytywnie.
Można powiedzieć nawet, że z minuty na minutę odsłania się coraz więcej raf i mielizn w ich wspólnym życiu. Zostały jednak one pokazane tak , że przejmując śmieszą zarazem. Na tym chyba właśnie polega urok tego filmu: sceny i problemy skądś znamy, są nam tyleż bliskie, co dowcipne i lekkie zarazem.
Można się zżymać na wiele stereotypów w tym filmie: że wszystkiemu winien jest stetryczały do bólu Arnold, że satysfakcja z relacji została sprowadzona do udanego seksu, że ciągle ten tradycyjny podział ról … Pewnie, że terapia małżeńska nie polega na terapii seksu, na co jakby zacięła się Kay, ale większość małżeństw ma z tym tematem mniejszy lub większy problem. Można się dziwić, dlaczego ich terapeuta nie uczy małżonków jak w ogóle się mogą komunikować, by spotkać ze sobą. Pewną okazję odkrycia na czym polega tajemnica udanego związku tracimy bezpowrotnie.
Jest coś jednak na rzeczy w twierdzeniu jednej z prekursorek terapii par – Virginii Satir, która mówiła o potrzebie bliskości ważniejszej od głodu i uważała, że do życia potrzebujemy codziennie być czule dotykanym cztery razy, aby czuć się dobrze – osiem, a do rozwoju – dwanaście. Jeśli spojrzeć na to jak Kay i Arnold realizują swoje zadanie domowe – przytulanie w łóżku, to wydaje się, że już dawno powinni umrzeć. Na szczęście przetrwali. Próżno pytać jak to się stało, bo nie ma to związku z logiką wydarzeń, jak to w małżeństwie bywa. W zasadzie każdy powinien sam udzielić sobie odpowiedzi i podzielić się nią ze współmałżonkiem.
Dwoje do poprawki (2012) reż. David Frankel
Dodaj komentarz