Tylko miłość
Rob Reiner po raz drugi wziął pod lupę małżeństwo. W „Kiedy Harry poznał Sally” pokazał jak się ludzie dobierają w pary i jak długa do tego prowadzi czasem droga. Tu starał się zastanowić jak to możliwe, że mężczyzna i kobieta są w stanie być ze sobą i wytrwać. Najkrócej mówiąc jest to film o kryzysie małżeńskim i Reiner nie szczędzi szczegółów, aby go opisać.
Są ze sobą piętnaście lat, mają dwójkę cudnych dzieci, masę wspaniałych, wspólnych doświadczeń i świadomość, że nie potrafią już ze sobą rozmawiać, być, skrzesać najprostszych uczuć. Powody jak zwykle są doskonale nam znane: on – wieczny chłopiec nie potrafi wziąć pełnej odpowiedzialności za siebie i innych. Ona – wieczna perfekcjonistka, nie potrafi odpuścić ani na jotę wszystkich ważnych spraw. Już nie są w stanie nie zauważać różnic, które ich dzielą ani ich akceptować. Zwłaszcza Katie jest zmęczona i zniechęcona. Nie chce funkcjonować po staremu, co nie znaczy, że potrafi komunikować swoje potrzeby, aby Ben mógł je przyjąć. Ben nie za bardzo ma ochotę na zmianę siebie, choć widzi, jak traci szanse na przetrwanie związku. I oto para, która dla ich przyjaciół była uosobieniem autentyczności i wiary, że ktoś potrafi stworzyć sensowny związek, dryfuję przez separację w kierunku rozstania.
Czy jest to opis wiarygodny? – ciągle mam mieszane uczucia. Może to kwestia przyjętej konwencji. Bo kryzys, który odmalowuje reżyser ma gorzko-słodką tonację. Sporo w tym filmie śmiechu, choć jest to śmiech poprzez łzy, bo na naszych oczach związek dwójki przemiłych ludzi: Bena i Katie idzie niechybnie na dno i nie wydaje się, aby znalazła się siła, która ich wyciągnie z opresji rozstania. Są jeszcze ich dzieci, które obydwoje kochają szczerze i w imię tej miłości oraz ich dobra, grają teatr zgodnych rodziców. Dzieci, jak to dzieci, czują przez skórę, że coś się święci, są zdezorientowane i pełne obaw, ale nikt z nimi, o zgrozo, na ten temat nie rozmawia. Trochę to może dziwić, ale przyjmijmy, że taki wariant Reiner uznał za możliwy.
Można w tym filmie znaleźć kilka kapitalnych alegorii na temat małżeńskiej doli, scen, które warto zapamiętać, jak choćby że gdy małżonkowie lądują w łóżku, to nie są nigdy sami a zabierają ze sobą swoich rodziców: ich opinie na swój temat, wychowanie, pomysły na dzieci etc, etc. Albo scena, kiedy wieczorem dzwonią do siebie: wzajemne przyciąganie i odpychanie. Chcą rozmawiać, ale nie potrafią, pragną kontaktu, ale nie znają słów, jakimi mogliby się posłużyć.
Historia Katie (Michelle Pfeifer) i Bena (Bruce Willis – tak jest, właśnie on) nie układa się w tej opowieści w płynną sekwencję pełną dramaturgii, z wyraźnym przełomem i rozwiązaniem akcji. Owszem poznamy finał, ale nie otrzymamy odpowiedzi podanej na tacy, jak przetrwać małżeński kryzys, jak uniknąć ich błędów, jaka z tego filmu płynie dla nas nauka. Każdy będzie musiał dośpiewać sobie sam argumenty, które go przekonają, że warto. Być może pomocny będzie kapitalny monolog Katie, „dlaczego warto jechać do Chińczyka”, ale prawda i tak rozpisana jest chyba na całej długości tej opowieści i dla każdej pary będzie zapewne inna. I może dlatego warto tę historię poznać.
Tylko miłość (1999), reż. Rob Reiner
fot.: allbox.tv
Dodaj komentarz