Moja miłość
„Moja miłość” to nie jest film da wielbicieli happyendów. Bardziej dla tych, którzy czerpią ze zgłębiania siły więzi i emocji w związku. Sugestywny portret niedojrzałości partnerów i jej konsekwencji.
Pierwsze kadry filmu pokazują alpejską scenerię, ludzi na nartach i jakąś kobietę, która nagle rusza z impetem na złamanie karku. Jakieś dziecko woła za nią „mamo!” i już jej nie ma. Kolejne sceny przenoszą nas do specjalistycznego ośrodka rehabilitacji, w którym ląduje bohaterka szaleńczej jazdy. Rozmowa z miejscowym psychologiem brzmi jak gra pełna rebusów i alegorii, która komentuje autodestrukcyjny wymiaru wypadku i zapowiada to, co wydarzyło się w życiu kobiety.
Od tego momentu zaczyna się retrospekcja związku Georgia i Tony. Od niezwykłego zauroczenia, poprzez odnowienie jej wiary w rodzaj męski, po publiczne wyznanie uczucia przez Tony w mowie „Czy trzeba wszystko stracić”, warte zacytowania choć w części:
(…)Trzeba nie mieć nic do stracenia, żeby naprawdę kochać.
Zatracić się w miłości, pokonać wszelkie lęki,
żeby rzucić się w tę przepaść.
Trzeba było poznać imperia, chwiejące się w posadach,
i największe burze, żeby teraz być tutaj, z tobą.
Trzeba tyle przeżyć, tyle stracić, żeby z tobą nie tracić niczego…
Uczucie Tony budzi zdziwienie, jak mocno, jak bardzo podporządkowała się mężowi. Jak bardzo marzenie o dziecku i rodzinie może powodować zgodę na coraz większe ustępstwa. Przecieramy ze zdziwienia, jeśli nie przerażenia oczy, kiedy dowiaduje się z dnia na dzień o wynajęciu przez niego mieszkania przed jej rozwiązaniem, zajęciu komorniczym ich apartamentu, zdradach, uzależnieniu męża, w końcu – życiu w trójkącie z dawną partnerka Georgia. Jej mąż, kiedy już dostał to czego chciał, okazuje się prawdziwym królem skurwieli, którym się ogłosił jeszcze przed ślubem. To istotny szczegół, aby zrozumieć dlaczego oryginalny tytuł brzmi „Mój król”. Króluje niepodzielnie skazując żonę na coraz większy chaos, poniżając i wielbiąc z tą samą finezją i łatwością za każdym razem. Nie poznamy szczegółów ich motywacji, dlaczego ona trwa przy nim, dlaczego on zachowuje się w ten sposób.
Ta retrospekcja będzie przerywana co jakiś czas scenami z ośrodka rehabilitacji. Towarzyszymy Tony w jej nieporadności, kiedy nie umie zrobić kroku, przenieść jedzenia na stół, umyć się. Potem z wolna, z bólem i wysiłkiem staje na nogi. Uczy się chodzić, poznaje młodych mężczyzn, zaczyna bawić się w ich towarzystwie. Ten formalny zabieg, obrazy kontrastujące skupieniem i ciszą z rozemocjonowanymi chwilami z Georgiem, to trafny kontrapunkt odsłaniający tak naprawdę psychiczne spustoszenie po związku.
Można na film francuskiej reżyserki Maiwenn spojrzeć jak na kolejny obraz piętnujący męską niedojrzałość, bo jest jej w istocie w „Mojej miłości” aż nadto. Ale chwilę potem pojawia się pytanie o dojrzałość Tony, która w końcu z ogromnym zaangażowaniem oddała się urokom Georgia, wybrała go, zdecydowała się z nim na małżeństwo i dziecko. W pewnym momencie wyrzuca jej to: – To ty podeszłaś do mnie, wiedziałaś jaki jestem. Przecież to doświadczeni ludzie, 40-latkowie, po licznych wcześniejszych związkach.
Okazuje się, że w pragnieniu bycia z kimś jest jakaś pierwotna niedojrzałość, która pozwala na tak fascynujące zauroczenie i zbliżenie, jakie przeżywają bohaterowie. Jesteśmy jednak świadkami, że natura ludzkich związków jest dwoista i jeśli wspomniana niedojrzałość nie zacznie ewoluować i partnerzy nie zaczną zmieniać się dostosowując do kolejnych wyzwań w byciu razem – związek nie ma szans na przetrwanie.
Moja miłość (Mon roi) (2015) reż. Maiwenn
Dodaj komentarz